Jest rok 1929, przepiękna, polska aktorka, Hanka Ordonówna, intonuje po raz pierwszy słowa piosenki „Uliczka w Barcelonie”. Utwór staje się wielkim przebojem śpiewanym do dziś. Słowa napisał Julian Tuwim. W rzeczywistości to argentyńskie tango nie ma nic wspólnego z Barceloną, ale co tam… od czego jest wyobraźnia. A Barcelona to miasto marzeń i szalonej wręcz wyobraźni.
Stolica Katalonii jest jednym z dziwniejszych miast Europy. Wypoczywając na Costa Brava czy Costa de Maresme nie można tam nie pojechać. Z Maresme jest rzut beretem. Z Brava ciut dalej, ale w rzeczywistości to też malutka i miła wyprawa pociągiem pędzącym wzdłuż wspaniałego wybrzeża Morza Śródziemnego.
W Barcelonie co prawda byłem tylko raz i to raczej była niemiła przygoda. Ale opowiem o tym, gdyż moje doświadczenie może się przydać innym turystom. Mieszkałem na Costa Brava w Lloret de Mar. Wszystko jest cudownie, ale do czasu. Okazało się, że zgubiłem dowód osobisty. Bez dowodu nie wrócę do Polski. Cały w nerwach więc jadę do Barcelony, do polskiego konsulatu, by dowiedzieć się, co robić. A tam miłe panie robią mi w 2 minuty zdjęcie, każą wypełnić formularz i chyba po godzinie oczekiwania mam w ręku tymczasowy paszport. Tak więc, jeśli zgubicie dokumenty, to niczym się nie przejmujcie. Polskie placówki konsularne wydają tymczasowy paszport w trymiga… 🙂
Wróćmy jednak do Barcelony. Nie będę się rozpisywał o tym, o czym trąbią wszystkie przewodniki. Opowiem trochę o życiu nocnym, to wszak jest wizytówka tego miasta… Przed pójściem do klubu zwyczajowo je się kolację, czyli wino i tapasy, ale uwaga dopiero około godziny 22. Wcześniej wszędzie jest jeszcze pusto. Kluby nocne i dyskoteki otwierają swoje podwoje dopiero około północy. Ale parkiet zapełnia się dopiero około pierwszej czy drugiej nad ranem. Warto sobie kupić gazetkę Guía del Ocio. Nie ma wersji angielskiej, ale jakoś da się zrozumieć, co i jak, a tam mamy podane wszystkie informacje o koncertach, klubach czy restauracjach. Chyba najbardziej znaną dyskoteką barcelońską jest Razzmatazz na ulicy Pamplona, 88 w dzielnicy Poble Nou. Wymagającym polecam restaurację i nocny, nadmorski klub CDLC. Ale niech wymagający pamiętają, że od nich tam też się będzie wymagać… 🙂 Jest sposób, by nie płacić za wejście do klubu. Trzeba wpisać się na listę na stronie www.welovbcn.com. Warto próbować.
A teraz o jedzeniu. Najsmaczniejsze na koniec. Katalońskim przysmakiem, dość trudnym do zdobycia, jest tzw. ogórek morski, czyli strzykwa, a po katalońsku espardenya. Jeśli uda Wam się gdzieś, w jakiejś restauracyjce, zobaczyć tego potwora, wchodźcie natychmiast, zamawiajcie i jedzcie. Pyszne! Ale w Barcelonie jest sporo restauracji uhonorowanych gwiazdkami Michelina. Kucharze katalońscy znani są zresztą na całym świecie. Jak macie jakieś wolne środki, naprawdę warto zjeść menu degustacyjne w trzygwiazdkowym Sant Pau. Wcześniej zarezerwujcie! Powiem tak, nigdzie w Polsce nie zjecie tak wspaniałej kuchni, nigdzie!!! I tam podają prawdziwe, katalońskie dania przyrządzone jak dla króla. I jakie wina… 🙂 Jeśli macie węża w kieszeni, to zajrzyjcie do Lluerna. Co prawda „tylko” jedna gwiazdka, ale menu degustacyjne złożone z 12 dań kosztuje 36 euro. W Polsce nawet przed wojną nie do pomyślenia… 🙂