Jestem w Tomar. Szanowni Państwo, nie jest to żaden znany kurort, nie jest to żadne znane miasto, to tak trochę jakby wyjechać do Małkini czy Radomia. Oczywiście śmieje się. Wyjechałem do portugalskiego Tomar, bo tam zrozumiałem kilka lat temu, czym jest Portugalia. Tam zakochałem się po raz pierwszy w tym kraju. Tam postanowiłem, że Portugalia stanie się jedną z moich ulubionych europejskich krain. Ale bez osobistych wycieczek 🙂 O innych wycieczkach tu piszę 🙂
Tomar leży w centralnej Portugalii i chyba żadne biuro turystyczne nie oferuje tu swoich usług. Większość jedzie do Algarve, na Maderę, no ewentualnie do Porto czy z powodów religijnych do Fatimy i oczywiście Lizbony. Więc co ja tu bajdurzę o jakimś tam Tomar? Mam powód. Bo tu jest prawdziwa Portugalia. Tu wszystko jest prostsze. Tu wszystko jest oczywiste. I podzielę się moimi spostrzeżeniami, które powinny was zachęcić do podróży do Portugalii. Oczywiście nie wyłącznie do Tomar, ale już tam, dokąd wasza dusza zapragnie.
Na początek mała rada. Jeśli nie znacie portugalskiego, rozmawiajcie po angielsku, albo po francusku. Nie mówcie po hiszpańsku, bo Portugalczycy za tym nie przepadają, ze względu na historyczną, odwieczną rywalizację o dominację ze swoimi sąsiadami.
Portugalia ma doskonałe drogi, perfekcyjną komunikację, eleganckie hotele, doskonałe restauracje, wspaniałe owoce morza i ryby, niebywałe w smaku wino, i to wytrawne i słodkie, a wszystko jest wyjątkowo tanie. Ten piękny, ciepły, pogodny kraj ma wszystko co najlepsze, ale ma jeszcze jedną cechę, coraz rzadziej spotykaną w Europie. Ten kraj i jego mieszkańcy są skromni. Obca jest im chciwość. Bogacenie się na turystach za wszelką ceną jest wręcz źle widziane. Kilka lat temu, mieszkając również w Tomar, chodziłem codziennie na aperitif przed kolacją do małego lokalnego barku. Z właścicielem dobrze mi się gawędziło. Równie miło konwersowałem z jego gośćmi czy znajomymi. I chyba 4 dnia ten przemiły restaurator oznajmił mi, że jestem jego gościem i nie mam prawa płacić. Oczywiście gest był symboliczny. Mały aperitif kosztuje w małym barku około 1 euro. Ale taki gest nie często w Europie się zdarza. W Portugalii jest to zwyczajne, codzienne, normalne.
Lizbona jest piękna. Szeroki na kilkanaście kilometrów Tag. Wspaniała architektura. Żywiołowe noce i refleksyjne pieśni fado. Ale najważniejszy jest tam spokój. Pamiętam – jadę kiedyś słynnym, lizbońskim tramwajem. Pasażerowie jak kiście winogron wiszą na schodkach otwartych zawsze drzwi. Wskakują i wyskakują w biegu. Tramwaj jedzie bardzo wolno. I nagle na środku torowisko widać zaparkowany samochód. Tramwaj staje, ludzie wychodzą na papierosa. Po 25 minutach zjawia się właściciel auta. Spokojnie odjeżdża. Nikt nie klnie, nie złorzeczy. Tramwaj spokojnie rusza w swoją dalszą podróż.
Nie piszę tu celowo o tym, co można zobaczyć na Maderze, czy w regionie Algarve. O tym wszystkim przeczytacie na stronach internetowych przy zamawianiu wycieczki. Piszę tu o tym, o czym z tych stron się nie dowiecie, a co stanowi wyjątkowy urok Portugalii. Spróbujcie tu zjeść pewne wyjątkowe danie, a raczej wyjątkowy owoc morza. Po polsku nazywa się dziwnie. Mówię o pąklach kaczenicach. Po portugalsku nazywa się to percebes. Nie są tanie, ale jak na Europę ich cena w Portugalii jest wyjątkowo atrakcyjna. Nic więcej nie powiem. Poklikajcie sobie w Internecie i zobaczcie, jaki mają dziwaczny kształt. Smak nie-by-wa-ły! Właśnie wysysam kolejną nóżkę… Popijam białym winem z regionu Tejo… Jest pysznie…